Prometheus - wiwisekcja
W działach: recenzje, kino | Odsłony: 34Będą spoilery. W końcu to wiwisekcja.
Oczekiwania
"Prometheus" miał być powrotem wielkiego, przygodowego kina sf dla dorosłych. Obojętne nam było, jak patrzył na to reżyser - wszyscy na to czekaliśmy.
Dobrze, że premiera polska była poważnie spóźniona. Dzięki temu, kiedy czytałem zachodnie recki wizja kinowego majstersztyku szybko się rozpadła na części pierwsze. Scenariuszowi zarzucano głupotę. A to grzech śmiertelny w science-fiction. Więc przygotowałem się na mega kichę.
Seans
Nie lubię 3D. Niestety, w kinach w Warszawie tylko Atlantic proponował pokazy 2D i to w godzinach, które zupełnie mi nie odpowiadały. Zatem mężnie przylepiłem sobie soczewy do gałek ocznych i ruszyłem na pokaz 3D.
A 3D - jak to 3D. Obraz zbyt ciemny, problemy z objęciem wzrokiem całego kadru, wkurzające napisy zaburzające głębię... Ale nie będę się wyżywał na technologii. Przejdźmy do filmu.
Sceariusz jest głupi
Uświadamiamy to sobie w kilku momentach. Najpierw, gdy widzimy zachowanie "ekipy badawczej". Ich beztroska oraz to, co robią na ekranie śmiało nominuje ich jako najgłupszą ekipę badawczą w historii kina sf.
1 - Nałuka, gupku!
Rudy psychol-geolog Fifield powinien być w jakimś szpitalu, a nie pracować jako naukowiec. Niejasna hierarchia załogi: szef-kapitan statku, "szefowa" Vickers i zakochana para jako szefowie praktyczni (choć jednak nie do końca). Od początku do końca nie wiadomo kto tu rządzi i kto za co odpowiada. Biolo i geo samowlonie oddalający się z miejsca badań, bo tak. Ja wiem, że to nie kosmiczni marines i nie ma co od nich wymagać, żeby chodzili jak w szwajcarskim zegarku, ale to, co się dzieje na filmie jest po prostu niewiarygodne.
W 1/4 filmu biolog wyśmiewa zakochaną parę i kwituje ich rewelacje zdaniem, że zaprzeczają Darwinizmowi. Kto zna to pojęcie i wie, w jakich okolicznościach jest ono używane w USA, ten już wie, że w tym filmie w ogóle nie mamy do czynienia z żadną formą prawdziwej science. Scenarzysta nawet nie spojrzał do encyklopedii, zanim palnął tego kiksa, co oznacza, że nie zaglądał do niej nikt z ludzi zaangażowanych w produkcję tego filmu. I o ile da się jakoś przełknąć wprowadzającą papkę o kosmicznym dna, które w magiczny sposób rozpadając się w wodach pierwotnej Ziemi dało początek łańcuchowi ewolucyjnemu, które po milionach lat owocowało powstaniem genetycznej prawie-kopii protoplastów, to taki na przykład "cykl rozrodczy" tzw. deacona (stworka z końcówki) jest tak abstrakcyjny, że aż po prostu śmieszny.
2 - Motywacje postaci
Kuleją, jak niewiadomo co.
Vickers. Po jaką cholerę ona w ogóle istnieje? Postać bez pomysłu, bez niczego do zagrania, zupełnie, ale to zupełnie niepotrzebna. Całą fabułę Promyczka można by przeprowadzić bez niej. Chyba, że, jak domyślają się niektórzy, Vickers ma się pojawić w sequelu, o czym niżej.
Janek. Czy skłonności samobójcze są obowiązkowe wśród kapitanów statków kosmicznych? Robią jakiś test na to? Bo jego chęć zabicia siebie wierząc na słowo jakiejś lasce jest raczej nieprzekonująca. O pilotach nie będę nawet wspominał, bo aż żal - po co oni w ogóle są w tym filmie?! Ktoś kojarzy nazwisko chociaż jednego? Janek też występuje w roli wyroczni, kiedy jego "spekulacja" na temat tego, czym jest ta planeta i czym są statki Inżynierów jest jedynym momentem w filmie, kiedy słyszymy odpowiedź na pytania, stawiane przez fabułę. Janek. Kapitan statku. Który g. wie o obcych i nauce.
David. Słyszę zachywty "och, jak on zagrał". Fassbender fajny jest. Sceny na statku przed przebudzeniem załogi są super. Ale czy ktoś mi wyjaśni, jakie są motywacje tego melancholijnego androida? Nie. Bo to jest jeden wielki chaos i bezsens. Po co mu cała akcja z zarażeniem tego gościa (BTW: ktoś pamięta nazwisko? Ja musiałem sprawdzić. Holloway.) kochanka Shaw? Po co mu akcja ze zmuszeniem Shaw do urodzenia potwora? Podkreślam "jemu", bo przecież ostatecznie David nie realizuje jakiejś tajnej agendy poza próbą uleczenia Weylanda. Wszystko inne - co? Robi ze złośliwości...? Jeżeli tak - to nie zostało to zagrane.
3 - Horror
Żeby nie było: Prometheus jest horrorem sf. Jest...?
Mamy kilka motywów, które są zagrożeniami życia dla bohaterów. Za dużo. Zobaczmy:
Choroba Hollowaya. Wężyki zabijające biolo i mutujące Fiefilda. Ciąża z potworem. Morderczy Inżynierowie. Wreszie dorosły potwór (niezły przyrost masy - ciekawe, co żarł w tym pomieszczeniu).
Tak naprawdę tego strachu nie ma w filmie zbyt wiele. Za to są niepotrzebne sceny.
"Mutacja" Fifielda. WTF? Pomijając śmieszność motywu zombie, po jaką cholerę cała ta scena masakry w doku Promyczka? O co chodzi? Czemu miała w ogóle służyć ta scena? Bezsensowny zapychacz, w którym gość, którego od początku mieliśmy w dupie po swojej śmierci masakruje innych gości, których nawet nie znamy! Po czym, po dokonaniu absolutnie niczego, zdycha i więcej o nim nie słyszymy (ani o zabitych przezeń ludziach-widmach).
Motyw wielkiej kałamarnicy jest porażającym debilizmem (przyrost masy, narodziny z kobiety, część cyklu rozrodczego deacona itp.) więc nie ma co się nad nim dodatkowo pastwić. No dobra: twórcy filmu nazwali stwora... trilobite. Go figure.
4 - Sequelizm
Promyczek cierpi na wyjątkowo ostrą odmianę tego wirusa współczesnego kina. Film stawia sto pytań i nie odpowiada na żadne, obiecując (być może) uchylenie rąbka tajemnicy w następnej części. Fajnie.
A ja w dupie mam następną część. Jak idę do kina, to chcę obejrzeć całość. Chcę zobaczyć początek, rozwinięcie, punkt kulminacyjny i zakończenie, a nie rozwlekły początek.
A Promyczek od A do Z napisany i zrobiony jest, jak wstęp do jakiejś "wielkiej trylogii". Co jest widoczne, co psuje fabułę, co irytuje.
Co w drugiej częsci? Mamy nadzieję na planetę Inżynierów. Oby. Może z liczbą bohaterów zredukowaną do dwóch (Shaw + dyńka Davida) nie będzie tylu wpadek w scenariuszu...? Może uda się coś zagrać?
Może wyjaśni się, po jaką cholerę w jedynce była Vickers? Może okaże się jednak androidem i pojawi się w drugiej części?
Może pojawi się znów proto-alien deacon? Może niektóre debilne wydarzenia z "jedynki" magicznie nabiorą sensu...? Ja się nie łudzę. Lepiej iść za te dwa lata do kina nastawionym sceptycznie, to może czeka mnie taki sam...
ZONK!
Zonk jest taki, że mimo tych wszystkich, licznych i istotnych błędów... Film mi się nawet podobał. Strasznie to dziwne. Co w nim jest fajnego?
Przygoda. Po prostu. I choć kosmosu w nim mało, to jednak jest go tyle, żeby ci, którzy lubią oglądać eksplorację obcych planet, przynajmniej poczuli ten smak, choć na pewno się nie nasycą.
Inżynierowie. Mimo, że alien "expanded universe" przez lata powciskał nam do głów różne, fajne motywy to ich dekonstrukcja przez Ridleya nie jest bolesna (przynajmniej dla mnie). Choć design Gigera z trąbką był super i przed seansem żałowałem, że "to tylko skafander" to ostatecznie ta forma okazała się świeższa i całkiem ciekawa, więc po obejrzeniu zawiedziony nie jestem.
Motyw broni biologicznej. Sporo tego stuffu jest na tym statku. Mamy zarazy, niebezpieczne stworzenia, ołtarzyk ku czci alienów... Oczywiście gówno wiemy o ich motywacjach, ale motyw obcych - kolekcjonerów (handlarzy?) broni biologicznej - miodny.
Deacon (proto-alien). Sama jego (bezsensowna) obecność daje nam radochę.
Scena cesarki. Najlepszy moment filmu. Jedyny, kiedy kibicowałem jakiemukolwiek bohaterowi. Szkoda, że trochę zepsuty designem generic tentacle creature, jak na serię z doskonałymi projektami gigera to trochę słabo.
Design technologii Inżynierów. Super. Biomechanika w akcji. Przyciski-gluty. Fujarka interfejsowa. Kombinezony. Wszystko pierwsza klasa. Aż się człowiek ślini na myśl o ich planecie... Szkoda, że zrezygnowano ze scen z tzw. Elder Engineers, ale widać musi być jakiś "zwrot akcji".
Podsumowanie
Film chyba po prostu działa na wyobraźnię.A to cenne. Cenniejsze, niż mądry scenariusz, akcja i ciekawe postacie. Dlatego, mimo kichy, film jest lepszy niż wszystkie AvP i Predatorzy razem wzięci. I warto go obejrzeć. Choć momentami wkurza, to z kina wyszedłem zadowolony. To miłe.
Niestety, czekamy na drugą część (prawdopodobnie pt. "Paradise").
Pozdrawiam.