» Blog » moi każuale cz.1
09-06-2011 17:13

moi każuale cz.1

W działach: almanach, lans | Odsłony: 10

moi każuale cz.1
Najczęściej gram z ludźmi, którzy o RPG i fantastyce nie mają większego pojęcia. Teraz będzie długa notka rozwijająca powyższe stwierdzenie. WSTĘP Gdy tak czytam sobie blogaski polterowe (i inne okołoerpegowe) często ogarnia mnie przemożne zdumienie. Wszyscy* jak jeden mąż zdają się mieć ekipy do grania złożone z geeków i maniaków fantastyki, komiksów, seriali, RPG, CRPG, CCG i planszówek. Są to ludzie którzy sami mogliby poprowadzić wykład na przynajmniej jeden z tych tematów. Oczytani, otrzaskani gracze, w sekundę łapiący wszystkie nawiązania, drobne niuanse, "intertekstualność" gier, postaci, istot, wydarzeń. Konwencję mają w małym palcu. Znają komiks "Aria", czytali Moorcocka, oglądali Alien3, grali w Baldura, wiedzą kto to jest Rainer Knizia i mają talię UB control. Ja takich nie mam. Nie licząc pojedynczych sesji konwentowych, czy rozgrywanych z różnymi dzieciakami gierek. Moi "stali" gracze, moi przyjaciele, z którymi gram od dzieciństwa, nie łapią momentalnie wszystkiego. Prawie każdy w jakiś tam sposób "interesuje się" fantastyką, ale każdy inaczej i w ograniczonym zasięgu. Oto prosta i krótka lista (w kolejności dołączania do "ekipy"): Dominik - fan książek fantasy. Lubi Forgotten Realms, Conana, Władcę pierścieni, z nowszych Koło czasu i Malazankę. Komiksy, manga, planszówki, karcianki, SF - mało. Informatyk. Jego postacie są najbardziej "heroiczne" z całej ekipy. Zna konwencję pop-fantasy i wykorzystuje tą wiedzę, nawet jeżeli inni nie do końca ją łapią. Kshtov - fan dobrej SF. Trochę starszej mangi i anime. Kucharz. Były metal. Lubiący bezkonfliktowe rozwiązania i (jak to fan fantastyki) zaskakujące pomysły i sytuacje. Basia - zajęta dziewczyna. Przykładowe zainteresowania: moda i clubbing (wybacz, Basiu, to tak w dużym skrócie, żeby geeki zrozumiały ;). Fantastyka - raczej to co jej zdołałem wcisnąć. Częściej komiksy. Autorka ilustracji do IntoDreams. Jej postacie to zazwyczaj szalone hedonistki lubiące wprawiać wszystkich dookoła w zakłopotanie. Asia - zna mangę i anime (prawie tyle co ja). Trochę fantastyki książkowej i filmowej. Mój prywatny diler muzyczny o słuchu (i głosie) doskonałym, niespełniony (jeszcze) wirtuoz gitary. Jej postacie to również wariatki (co z tymi dziewczynami w RPG?). Moja żona (od narzeczeństwa stała uczestniczka wszystkich sesji oczywiście) - politechnika, budowa maszyn. Ulubione książki: Małgorzata Musierowicz. Z Gwiezdnych wojen kojarzy tylko Vadera i Yodę. Władcę pierścieni obejrzała ze mną w zeszłym roku. Trochę pamięta. Ilość przeczytanej/obejrzanej klasyki fantastyki: Diuna, do Mesjasza. Koniec. Żadnych skojarzeń, żadnego wyłapywania smaczków i niuansów, brak tego, o czym wielu tu nawet nie dyskutuje, bo jest oczywiste, że każdy to ma. Mianowicie brak znajomości konwencji. Jej postacie są ciche i odsunięte. Na sesjach odzywa się rzadko. Niestety, Karolcia cierpi z powodu nieobeznania najbardziej. Jest w końcu dla mnie najważniejszym z graczy, a na sesjach rzadko udaje jej się zrobić coś... Istotnego. Oddaje grzecznie pola o wiele bardziej doświadczonym drużynowym krzykaczom. Mówi, że bawi się dobrze a ja jej wierzę, ale czekam, aż gdzieś, kiedyś coś zaskoczy i wyciśnie z RPG tyle ile się da. I tyle. To jest "trzon" moich sesji, choć dzisiaj rzadko się zdarza, żebyśmy spotykali się wszyscy na raz. Często więc gramy z ludźmi totalnie, absolutnie zielonymi i "czystymi", którym trzeba tłumaczyć, że elfy wcale nie są maleńkie i że nie mają skrzydeł. O jakich systemach wszyscy moi gracze razem wzięci słyszeli lub w nie grali? - D&D (choć ilość i sam fakt istnienia różnych settingów niektórych wprowadza w konfuzję) - Warhammer - ulubiony L5K - Zew Cthulhu - Cyberpunk - 7th Sea - Wampir: Masakra - Mag: Wstąpienie - Gwiezdne wojny na d20 - autorskie Infusion (vel Arch Inverted) Tyle. Wiedzą, że jest tego tona, ale ani ich to ziębi, ani grzeje. Ja wybieram w co gramy. No właśnie. Jeszcze ja. Jeśli jakiejś książki nie czytałem, a zahacza ona o fantastykę, to na pewno co najmniej słyszałem lub czytałem recenzję. Tak samo z filmami, mangą, anime, grami komputerowymi, planszowymi, karcianymi i z erpegami. Nawiązania, niuanse i konwencje wyłapuję nawet o tym nie myśląc. Zdarza się, że w McDonaldzie rozmyślam nad ciekawymi rozwiązaniami mechanicznymi do którejś tam z wymyślanych gier. Muzykę często dzielę na odpowiednią na sesję i nieodpowiednią na sesję... ...Tylko po co to dalej opisywać? Myślę, że większość z czytających ten wpis zna to doskonale. Na poltera przychodzą gracze i MG wyjątkowo zaangażowani. "Interesujący się". Moi nie przychodzą. Większość z Was, moi drodzy, zna fantastykę i gry tak samo, albo lepiej ode mnie. I dla nas to jest "normalne". Zakładam, że większość z waszych graczy to również ludzie obcykani. ROZWINIĘCIE Moi obcykani nie są. Co z tego wynika? Po pierwsze - odrobina żalu i frustracji. Zaangażowany gracz to skarb. Przeczyta podręcznik, ba, nauczy się zasad (!), pozna świat... Rzeczy niby oczywiste, codzienne, a jednak cenne jak złoto na sesjach. Co dzieje się, kiedy takich nie ma w drużynie? Wszystko wiedzieć i pamiętać musi MG. Więc wiem i pamiętam. Zasady, opisy świata. Moi gracze, gdy chcą się czegoś dowiedzieć, nie zaglądają do podręcznika, tylko pytają mnie. Łatwiej, szybciej. Pewnie, że wolałbym, żeby znali to wszystko sami. Żeby czytali podręczniki po polsku i angielsku. Żeby sami spędzali dwie godziny na tworzeniu postaci ot tak, dla frajdy. Żeby mnie ktoś czasem poprawił, kiedy się pomylę przy zasadach, albo żeby podpowiedział jakąś regułę, która mi umknęła. Ale oni nie chcą, nie interesują się, nie mają czasu. I to całkiem serio. Nie z lenistwa. Więc skoro mam wybór grać tak, albo wcale... Gram tak. Po drugie - samotność. Uważam się za początkującego projektanta gier. Projektów gier i pomysłów mam na pęczki. Nie mam ani z kim ich konsultować, ani komu ich pokazać, ani z kim ich tworzyć. Moich graczy czasem co najwyżej przymuszę o wypowiedź typu "fajne - nie fajne" na temat jakiegoś konkretnego rozwiązania. Żadnych "klubów", żadnych "Gildii". Konwentów nie lubię, więc z innymi "zaangażowanymi" ludźmi mam kontakt tylko i wyłącznie przez polter. Nie mam z kim pogadać o nowych grach. Nie mam komu powiedzieć, że "Abandon all Hope" fajnie brzmi. A gadać bardzo lubię. Po trzecie i najważniejsze - granie z każualami wiele mnie nauczyło. Nie wiem jak wiele z chwytów i technik grania które stosuję to rzeczy specjalnie wymyślone pod moich "mało zaangażowanych" graczy, a ile rzeczy robię zupełnie nieświadomie. Spróbujmy więc. GRANIE Z KAŻUALAMI Nazwy i imiona Siedem sesji wgłąb kampanii. Żona, grająca niejaką Aksą, genasi, zdobyła ostatnio miecz Asphiryx. Przyniesiony do mistyków Zakonu Cyreneve, zidetyfikowany został przez mistrza Dakena jako ostrze wykonane z kości srebrnego smoka Asphertoriada. Wersja graczy: Chmurka znalazła fajny miecz z kości. Ten jakmutam "dekarz" z tamtego białego zakonu zidentyfikował go jako kość jakiegoś starego smoka... Brak wyczucia konwencji, brak oczytania, brak pamięci do rzeczy błahych. Jeżeli gracze pamiętają jak nazywa się ich postać to już uważam że jest dobrze. Jeśli znają choć część imion pozostałych BG to już wielki sukces. Grając z moimi nauczyłem się rzeczy istotnej, która od czasu do czasu powtarza się w różnych alamanachach: Nazwa, która natychmiast się kojarzy, nawet śmiesznie, jest lepsza niż niejeden zawijas w stylu pop-fantasy. Wrzosowiska > Penn-ham Durath Przy graniu z każualami należy się bardzo, bardzo mocno trzymać tej zasady. Przy nazywaniu wszystkiego. Szef gospody imieniem Derakh? Lepiej Darek. Mniej klimatu, ale nie zapomną. Góry Sellaru? Jeśli nie chcesz potem słuchać o "tych górach selerowych" nazwij je górami północnymi. Gracz nazwał postać krasnluda Horgarth. Po jednej sesji był "Hogwartem". Często na sesjach łapię gumkę/klawisz backspace i zmieniam nazwę na tą, którą ochrzcili kogoś/coś gracze. I przy najbliższej okazji nazywania nowych rzeczy staram się, żeby brzmiały dobrze. Co brzmi dobrze? Rzeczy niekoniecznie zapisane fonetycznie po angielsku. Lepiej po polsku. Postać artysty imieniem Cixada to dobry przykład. Kojarzy się z cykadą, a jednocześnie jest bardzo fantasy i egzotyczna (przez "x"). Postać imieniem Saffron to trudny do zapamiętania (sic!) tworek. Ale Szafran już jest dobry. Każdą nazwę jaką się wymyśla trzeba wymawiać na głos fonetycznie po polsku jak i po angielsku, bo nie wiadomo którą wersję stosować będą gracze. Z doświadczenia mówię, że gracze chętniej stosują polską wymowę. Dragonbane będzie raczej niepoprawnie "dragonbejnem" niż, poprawnie "drejgonbejnem". Nazwy abstrakycjne nie są za bardzo tolerowane. "Ain" mimo iż z punktu widzenia osoby "obcykanej" jest całkiem fajnym imieniem, dla każuala jest rzeczą, która wypadnie z pamięci, choćby i ojciec BG się tak nazywał (przykład autentyczny). Ale gdyby staruszek nazywał się "Biel" może zostałby zapamiętany...? Sesja to rozmowa Pamiętam kiedyś taką reklamowaną regułę, żeby graczom powiedzieć, że cokolwiek mówią na sesji, mówią jako ich postać... Bwa ha ha ha ha ha ha ha ha...!!! Bardzo śmieszne. Około 60% każdej sesji z moimi to żarty, anegdoty i pytania o mechanikę/świat/konwencję. Czy to oznacza że że źle gramy? Czy żarty i ciągłe brechty z różnych głupot muszą "niszczyć klimat" i spowalniać fabułę? Nie muszą. Czasem żarty lub anegdoty są nie tylko śmieszne, ale cenne fabularnie. Przykład: Gracze po długiej podróży wysyłają swoje postacie do kąpieli w wielkiej balii wypełnionej za pomocą zaklęcia "stworzenie wody". Tam, gdzie to robią o wodę trudno. Mnóstwo docinków i żartów kto się na kogo gapi, kto się wstydzi, jak olewają wszelkie konwenanse. Nie wiadomo kiedy nawet kąpiel się kończy i gracze już siedzą w gospodzie i piją, żartując, że na zewnątrz przy balii pewnie ustawiła się kolejka ludzi a każdy chce zabrać wiaderko brudnej wody po ich kąpieli do picia. Zabawne? Zabawne. Niewyszukane? Niewyszukane. A jednak za pomocą żartu nieświadomie utrwalili sobie, że o wodę w tym settingu trudno. A kiedy wychodzili z karczmy ku ich uciesze opisałem kolejkę obdartych ludzi wybierających wodę z ich balii. Myślę sobie, że póki żarty dotyczą jednak tego, co dzieje się w świecie wyimaginowanym, dopóty jest dobrze. Zręczny "kawał" to dobry sposób na zapamiętanie nazwy, charakteru, przedmiotu - czegokolwiek. Czasem, kiedy wyczuwam okazję specjalnie walę jakiegoś suchara, tylko po to, żeby zapamiętali np. że dany osobnik to pedant. Czasem jest śmiesznie i ta technika działa, czasem nie działa. Ale warto próbować. Słuchając uważnie rozmów "nad stołem" można wyłapać cele i oczekiwania poszczególnych graczy. To jest cenne, kiedy z różnych powodów wypytywanie "co się podobało, co nie, czego oczekujesz dla swojej postaci itp. itd." jest niemożliwe. Gracze wszystko nam podświadomie zdradzą w żartach, anegdotkach, dopowiedzeniach, fochach... Każuale zazwyczaj nie radzą sobie z "otwartością" scenariuszy. Jak mogą zrobić wszystko, to nie wiedzą co zrobić. Takie luźne podejście do rozmów na sesji pozwala łatwo podpowiadać graczom ciekawe, zabawne rozwiązania i sprawiać, żeby uznawali je za wymyślone przez siebie. Uważasz, jako MG że postać gracza powinna załapać, że tu chodzi o to i o to? Możesz czekać aż gracz na to wpadnie lub nie (przy każualu - raczej nie) albo subtelnie podrzucić temat, który doprowadzi go do odkrycia. Nieliniowość Z mojego doświadczenia wynika, że gracze mniej lub średnio zaangażowani wcale nie radzą sobie dobrze z modułowością i otwartością scenariuszy. Moi lubią wiedzieć, co powinni robić. Co najwyżej mogą wymyślić jak to zrobić. Wszelkie radosne oświadczenia typu "jesteście w mieście i macie dwa dni wolności nim statek odpłynie" można wsadzić sobie głęboko w d. Gracze popatrzą na siebie dziwnie i zajęczą "nooo dobra... już minęły te dwa dni?". Nie mam pojęcia skąd się to bierze. Jako gracz mógłbym grać w moduły bez przerwy. Dla mnie frajdą podczas sesji jest wejście na wzgórze i spojrzenie z niego na okolicę. Nie znam przyczyn, ale już dawno dałem sobie spokój z "otwartością" jeśli o moich graczy chodzi. Co prawda do testów Infusion robię kampanię modułową (z mapką podzieloną na heksy i w ogóle) ale wcześniej specjalnie graczy do tego przygotuję. Moi każuale muszą wiedzieć, jakie stoją przed nimi konkretne zadania. Rzadko kierują się ambicjami, charakterem czy historią postaci. Oszczędza to dramatów wewnątrzdrużynowych, ale okraja sesje z odgrywania dążeń konkretnych postaci graczy i ich wzajemnej interakcji. ZAKOŃCZENIE Czy źle mi się gra z moimi każualami? Nie, gra mi się dobrze. Czy wolałbym, żeby byli "obcykani" jak ja? Wolałbym. Niestety. Mamy to co mamy, a nie to, czego chcemy. Nauczyłem się grać z każualami, wiem, do czego mogę ich nakłonić, a z czym dać sobie spokój. Tęsknię do poważniejszych sesji, do poważniejszego i bardziej zaangażowanego odgrywania postaci. W zamian mam kupę śmiechu i pozytywnego czasu spędzonego z najlepszymi przyjaciółmi. Mam brak spinania pośladów, brak poważnych fochów i sesjowych dramatów. Muszę dużo pamiętać i czasem wyrzucać z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego, ale w zamian mam szacunek i oddanie fajnej ekipy zróżnicowanych ludzi, z których żaden nie ma pryszczy, długich włosów i nie chodzi w czarnych bluzach z kapturem. Jest jak jest. Gra nam się nieźle. Wpis dedykuję wszystkim, którzy nie wiedzą, lub nie przyznają się do grania z każualami, oraz tym, którzy na podobną notkę czekali. Bo almanachów dla super-zaangażowanych jest multum. A poradników dla każuali brak. Przy następnej okazji więcej technik i konkretów. Mam zamiar napisać krótki poradnik konkretnie dla moich każuali i zmusić ich do przeczytania. Mam nadzieję, że i Wy, czytelnicy blogosfery polteru, wyciągniecie z tego coś dla siebie. Pozdrawiam _______________________________________________________________
  • Jak wszyscy dobrze wiedzą, określenie "wszyscy" oznacza zazwyczaj "część grupy którą autor określenia dostrzegł bardziej".

Komentarze


38850

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+13
Ej, ty to masz fajnie! Nie wyklocaja sie o zasady, nie machaja podrecznikami, nie znaja klasyki, mozna wiec swobodnie zżynac kanon na sesjach, tworzyc im swiat jaki tobie sie wysni, puszczac im oklepqne dla geekow kawalki muzyczne. . .
Ech, naprawde, pozazdroscilbym, ale na szczescie moja druzyna ma podobnie, choc bardziej w strone geek. Ale kazdy w swoja strone, nie robia tagteamow na sesjach, tylko dobrze sie bawia. :)
polecajka
09-06-2011 17:41
Xolotl
   
Ocena:
0
niż, poprawnie "drejgonbejnem"

To nie jest poprawnie, w słowie dragon nie wymawia się żadnego "j":P
09-06-2011 17:50
Albiorix
   
Ocena:
+1
Mam podobnie. A chciałbym więcej graczy z inicjatywą :(
09-06-2011 17:58
38850

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Jak juz to "dżragonsbejn" :) choc moze jamajczyk by sie klocil :)
09-06-2011 17:59
Xolotl
   
Ocena:
+5
Poprawna wymowa to /ˈdræɡən/(choć "ə" jest do ominięcia spokojnie).

Na skutek upodobnienia "d" wymawiane jest bardziej jak "dʒ", ale nie należy tego podkreślać, samo się dzieje:)

Ale może starczy tych dywagacji, zaspamujemy autorowi notkę:P
09-06-2011 18:11
Rag
   
Ocena:
+2
Ja mam to szczęście, że zwykle trafiam na graczy z gatunku obcykanych.

Z każualami może nie jest łatwo, ale wydaje mi się, że najtrudniej jest prowadzić 100%-owym geekom. Takim, którzy np grając w gwiezdne wojny są w stanie podać rozmiary niszczyciela w centymetrach. Nie dość, że często wiedzą o settingu więcej niż MG, to jeszcze o ile nie są dojrzali mogą starać się na każdym kroku to pokazać.

PS.Jakbyś chciał kiedyś pograć, czy poprowadzić coś modułowego co nie jest dd-kowym fantasy to daj znać ;)
09-06-2011 18:16
Furiath
   
Ocena:
+1
Mam bardzo podobne doświadczenia. Bardzo dobry wpis. Gdybyś założył sobie GG byłoby Ci łatwiej o namiastkę rozmowy :)
09-06-2011 18:19
38850

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+2
Nine, Furiath cie chyba podrywa ;)
09-06-2011 18:28
Ninetongues
   
Ocena:
+6
@ Zigzak

To niedobrze, bo trochę się go boję, a to fejmus jednak jest. ;)
09-06-2011 18:30
Ramirez Kel Ruth
   
Ocena:
+1
Masz niezły team. 3 kobiety i 3 mężczyzn. Pozazdrość takiej różnorodności.

Ale gdyby staruszek nazywał się "Biel" może zostałby zapamiętany...?

Z pewnością zadziałałoby z matką. Biel, Jessica Biel.

A co do trudnych nazw - u mnie na sesjach było tak samo. Gracze przekręcali nazwy i uproszczali je sobie, często dawali NPCom przezwiska (przeważnie obraźliwe) by łatwiej zapamiętać o kogo chodzi. Tak jak piszesz, nauczyło mnie to tworzyć prostsze nazwy podczas światotworzenia. Szczerze mówiąc sam nie lubię fantastycznych zawijasów, na których można sobie połamać język.

Jeżeli chodzi o beztroskę w drużynie, to moim graczom nie dawałem aż tak dużej swobody w zapominaniu różnych rzeczy. Po kilku wpadkach (gdy nie mogli sobie czegoś przypomnieć, a ja im nie podpowiadałem), nauczyli się koncentrować na nazwach, miejscach i zadaniach - w razie potrzeb robili krótkie notatki.
09-06-2011 18:37
Dagobert
   
Ocena:
0
Dobry tekst. I dobre wnioski.
Swego czasu na wyjeździe nad jezioro znajomi dorwali planszówkowy magiczny miecz, a ja z przerażeniem obserwowałem fascynację tą dziesiątki razy ograną za młodu przeze mnie gierką, ale zabawa była przednia. "Skoro to wam się podoba to pokażę wam coś dużo lepszego" i tak się zaczęło.
Teraz na sesjach wszyscy bawią się doskonale i z tego czerpię największą satysfakcją. Dochodzi do tego nieskrępowane panowanie nad światem gry.
09-06-2011 18:39
27532

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+4
To, że ktoś jest obcykany, nie ma nic wspólnego z tym, że będzie się angażował.

Moja ulubiona ostatnio drużyna, z którą gramy w L5K, składa się głównie z osób znacznie mocniej siedzących w fantastyce, kulturze orientalnej czy anime, niż ja. (Chociażby: potrafią ode mnie wyjechać z kilkoma książkami i je w miesiąc przeczytać. Ja fantastykę czytam głównie w wakacje.) To jednak nie znaczy, że mają ochotę robić cokolwiek więcej, niż dojechać na sesję, zagrać i wrócić do siebie.
09-06-2011 18:40
Repek
   
Ocena:
+2
Fajna notka. :) Opis składu Twojej ekipy brzmi jak opis drużyny w świecie gry. :)

Pozdrawiam!
09-06-2011 20:40
lucek
   
Ocena:
+5
Ciesz się, że masz graczy ;-)
A jak zrobisz se skajpa, to będziesz mógł pogadać z paroma nerdami ;-)


l.
09-06-2011 21:53
Malaggar
   
Ocena:
+4
Niestety, Karolcia cierpi z powodu nieobeznania najbardziej. Jest w końcu dla mnie najważniejszym z graczy, a na sesjach rzadko udaje jej się zrobić coś... Istotnego.
Polecam za dobrą notkę i cytat powyżej. To uczciwe postawienie sprawy, które do tego jest w pełni zrozumiałe.
09-06-2011 21:57
Salantor
   
Ocena:
0
Mam jedną drużynę, która w erpegach jest mało obcykana. W zasadzie grali przez neta, a na żywo niet. Na pierwszej sesji jeden zobaczył krasnoluda z irokezem, to rzucił, że "brakowało nam panka". Reszta go poprawiła dość szybko i było ok. Od tego czasu powoli łapią, o co w tym wszystkim chodzi. Poza tym, tak w oderwaniu od sesjowania, grają na kompie, czytają, oglądają. Sporo mniej niż ja, ale podstawy mają. Więc obcykanymi ich nie nazwę. Prędzej zorientowanymi, co w trawie piszczy.

Nie mają problemów z "czasem wolnym". Będąc w wiosce gdzieś na zadupiu jedna postać urządziła pojedynek na pięści, inna poszła do lasu polować a ostatnia pomagać miejscowemu zielarzowi.

Tej grupie prowadzę. Za to gram w takiej, gdzie MG zna ledwo parę systemów (sporo mniej niż ja), jeden gracz czyta mało (student polibudy), inny sporo (o dziwo patrz na lewo) i ma generalnie większe pojęcie o fantasy i rpg, ostatni zaś tak pół na pół.

I co? Osoba najmniej obcykana ma co prawda pewne zadania narzucone przez scenario, ale wykazuje inicjatywę. Najbardziej obcykany też. Z kolei ten "pół na pół" często daje deklarację i w sumie ciągnie ją. Rzeczy w stylu "Przepisujemy księgę. Coś się dzieje? To przepisujemy dalej". By zaczął działać sam trzeba go popchnąć albo dać sugestię. Tak samo z myśleniem. Mało obcykany kombinuje sporo w swoich dziedzinach (miał przyszykować obronę twierdzy i przyłożył się do tego), ten najbardziej spoza (dużo wie o systemach, to próbuje to jakoś wykorzystać), a ten średnio o dziwo nie, chociaż powinien.

Wniosek? Aureus ma rację, obcykanie nie ma nic wspólnego z zaangażowaniem.
10-06-2011 00:27
KRed
   
Ocena:
0
Mam to samo. Kiedyś myślałem, że coś jest nie tak. Teraz myślę, że większość ludzi po prostu nadaje niski priorytet rozrywce, a ci bardzo w nią zaangażowani są... nietypowi :)

Pamiętam jak kiedyś przy okazji pojawienia się indiasów, jakiś misjonarz owego kultu przekonywał, że posługiwanie się kliszami (cliché) jest mega efektywne w porównaniu z profesjami. Bo taki stereotyp myślowy jest ugruntowany w popkulturze, bo jedno słowo wystarcza za cały długi opis, zestaw uniejętności i listy ekwipunku.
Pomyślałem sobie wtedy o moich graczach, z których żaden nie jest w stanie odróżnić fantasy od fikcji historycznej, czy horroru. Ani jeden nie oglądał klasyków anime, a większość zna tylko najgłośniejsze filmy fantastyczne. Że o przeczytanych przez nich książkach nie wspomnę.
I takie osoby miały by sięgać po klisze, określać konwencję w umowie społecznej, przejmować narrację? A po co im to?

Dziwi mnie tylko, dlaczego mając takich graczy nie spróbujesz zrobić autorki z mechaniką spreparowaną dla casuali. D20 to kompleksowy zbiór zasad, fajny jeśli ktoś lubi się babrać w setkach atutów i czarów. Ja zwykle klecąc autorki szedłem właśnie w kierunku kombinowania co zrobić, aby człowiek który nie będzie chciał czytać podręcznika i nie ma chęci do nadmiernego zajmowania się zasadami, bawił sie nie gorzej od jakiegoś powergamera, aby łatwo sie dało nauczyć mechaniki (przy niektórych grach musiałem co sesja przypominać podstwy gry), żeby nad manipulowaniem mechanicznymi precedensami przeważała wyobraźnia.
10-06-2011 01:18
Albiorix
   
Ocena:
0
Można mieć luźne podejście do fantastyki i RPG jako całości ale być zaangażowanym akurat w daną kampanię albo na odwrót.
10-06-2011 01:31
Swietlo
   
Ocena:
+8
Casuale są fajni jako gracze – szczególnie jeśli ty jako MG nie jesteś typem który jest „Napięty”.

Zalety Casuali:
- nie znają mechaniki – bosko !! Nie kłócą się o szczegóły („na stronie 79 było napisane że bonus jest +2 a nie +1”), nie wybrzydzają na założenia mechaniczne systemu („nie podoba mi się kostkologia bo prawdopodobieństwo sukcesu jest zbyt spłaszczone”)
- nie znają świata – doskonale unikasz jakże celnych komentarzy choć nic nie wnoszących komentarzy na temat świata „Jak to nie wiesz ze baron XX jest śmiertelnym wrogiem Hrabiego YY odkąd pojedynkowali się w PP”. Bądź pozwala ci to zastosować własną wizje świata, lekko odmienną od książkowej /podręcznikowej.
- Graja by się bawić – mam wrażenie ze cześć zaawansowanych graczy gra głownie by się przekonać ze są lepsi i ze „było słabo” i ze oni (bądź inny MG) robi to o niebo lepiej. Przy czym nie chodzi mi tu ze Casusale dają alibi słabym MG, po prostu maja większą tolerancje na jego potkniecia czy nieprzygotowanie
- zazwyczaj Graja by się bawić i zobaczyć co z tego wyjdzie –
- są podatni na sztuczki MG, nie rozegrali 1000 sesji i nie widzieli jeszcze wszystkiego. Prosty trick podnosi napięcie i fun a nie powoduje komentarza „ phi już cos takiego widziałem”
Generalnie gra z Casualami bywa odświeżająca i zadziwiająco zabawna. Choć ma tez swoje wady.
10-06-2011 10:11
de99ial
   
Ocena:
+3
Świetny wpis ;)

Zagrałbym z Wami chętnie ;)
10-06-2011 11:19

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.