10-08-2010 00:47
Incepcja i ból serca
W działach: kino, recenzje | Odsłony: 17
Nie przesadzam.
Filmy takie jak Incepcja zawsze powodują u mnie ból serca.
Czekałem na premierę, pilnując się, żeby nie przesadzić z entuzjazmem. Ale nie dałem rady. Recenzenci wychwalali film pod niebiosa. Peany na cześć "Nowego Matriksa" nie słabły i nie będą słabły pewnie aż do tegorocznych Oskarów.
A ja dałem się tym zachwytom porwać.
I oto siedzę w kinie z żoną i przyjaciółmi i z szerokim uśmiechem na ustach czekam na pierwszy od długiego czasu film, który ma mnie rzucić na kolana.
No i co?
No i dupa.
Spoilery będą. I szyby dymki. I alu felgi.
Początek był dziwny. Cały sekret filmu zostaje wyjawiony w pierwszych minutach bez zbędnej gradacji. Ot, pierdul. Mina mi trochę zrzedła. Ale myślę sobie "spoko. Na pewno się rozkręci. Nolan usypia tylko moją czujność."
Około połowy filmu. Zbieranie ekipy, wprowadzanie i trening Ariadny. Wyszczerz wraca na usta. "O w mordę! To będzie genialne! Zakrzywianie miast, labirynty, projekcje obronne, 10 lat na 3 poziomie we śnie to minuty w rzeczywistości! Awesome!".
Wreszcie zaczyna się akcja docelowa. Łykam kolejne abstrakcyjne przeniesienia na kolejne warstwy snu. Zabawa z grawitacją. Troszkę nudnawo i dziwnie bezpłciowo, ale myślę sobie... No właśnie. "Spoko. Na pewno się rozkręci. Nolan usypia tylko moją czujność."
A potem ostatnia warstwa snu i...
Śnieżna twierdza. Narty. Ratatata-bum.
+_+
Myślę sobie: "OK. Spoko. Na pewno się rozkręci. Nolan usypia tylko moją czujność." Na pewno coś pier... dzielnie. Na pewno będzie fajnie. W końcu po co by pokazywał to całe zaginanie przestrzeni, po co labirynty, projekcje-ochroniarze, schizy głównego bohatera, gdyby miało nie pierdzielnąć...?
Oglądam dalej. Film zbliża się do końca. Patrzę na "limbus". O. Troszkę wyobraźni. Może będzie lepiej? Może w końcu, może wreszcie teraz...? I czekam. "Spoko. Na pewno Nolan usypia tylko moją czujność."
Zakończenie w umyśle Saito. Oczywistość goni oczywistość. Mina mi rzednie. Napisy końcowe.
...
Smutek.
I tytułowy ból serca.
Bo, moi mili, Incepcja to nawet nie science fiction średniej półki. To wariacja na temat Ocean's Eleven.
I nie zrozumcie mnie źle. To nie jest zły film. To fajne filmidło, które nie nudzi. Ba, chętnie bym je obejrzał z rodzinką, na DVD, po jakimś niedzielnym obiedzie.
Łapiecie już, co chcę powiedzieć? Po Incepcji spodziewałem się wgniatania w fotel. Uwierzyłem w tego "Nowego Matriksa". A dostałem średnie kino z mnóstwem niewykorzystanych wątków. Z gigantycznym potencjałem (wchodzenie w ludzkie sny!) który nie został wykorzystany W OGÓLE! Temat ludzkich snów został sprowadzony do głupich, nudnych i pustych strzelanin (sic!) i klasycznej historyjki o złodziejach, której intryga nie dorasta do pięt nie tylko wspomnianemu "Ocean's Eleven", ale też staremu jak sam świat "Żądłu".
A nawet niezły film, który obiecuje złote góry a potem daje figę z makiem... Przestaje być nawet niezły.
Oto kilka podsumowań:
Plusy
+ za aktorstwo
+ za efekt specjalny z zaginaniem miasta (napisałem "efekt" bo pojawia się ten motyw tylko na treningu, a potem już nigdy)
+ za walkę w pokręconej grawitacji (nie napalajcie się, była tylko jedna, krótka i niewiele znacząca)
+ za montaż scen równocześnie rozgrywających się na trzech warstwach podświadomości
+ za muzykę. Aż trudno mi było uwierzyć, że Zimmer potrafi coś jeszcze oprócz theme z Gladiatora.
Minusy
- za absolutny brak wyobraźni a'propos snów (ludzkie sny są strasznie nudne, logiczne i sztampowe, przynajmniej wg. Nolana)
- za brak choćby jednego gadżetu (totem, oprócz durnego zamknięcia [w kinie wszyscy się śmiali] nie ma w filmie ŻADNEGO zastosowania)
- - - za niewykorzystanie wątków, które aż wyją i tarzają się w prochu, błagając o ich wykorzystanie (wiele rzeczy. Np. projektowanie labiryntu. Czy ktoś mi wytłumaczy po kiego wała Ariadna w ogóle wchodziła? Przecież poza treningiem ONA NIC NIE ROBIŁA! A w każdym razie nie miała ani jednej sceny dla siebie.)
Ostatni minus musiałbym rozciągnąć na cały nowy wpis. Oprócz Ariadny nie wykorzystano totemów, wpływu śniących na rzeczywistość snu (tworzenie choćby broni, sytuacji, przedmiotów), schiz Di'Karpia (nie, Nolan, jedna scena z pociągiem nie wystarczy), "projekcje-przeciwciała", czas spędzany we śnie (nie zauważyłem tam tych 10 lat. A skoro ich nie było, to po kiego wała o tym rozmawiali?!)...
Słowem Nolan olał wszystko, co najfajniejsze.
Przysięgam, że gdybym dostał scenariusz (lub dostałby go ktokolwiek, kto lubi SF i umie myśleć) i mógł spędzić z nim jeden dzień, wyposażony w czerwony długopis, otrzymalibyśmy film o dwie klasy lepszy.
Z bólem serca zakończę więc ten wpis.
Krzyczcie sobie, ile chcecie, ale ja zawiodłem się na Incepcji straszliwie, bardziej, niż na "Awatarze". Dla mnie Nolan zrobił film słaby, bez wyobraźni i bez polotu, mając do dyspozycji fajną historię i ciekawe pomysły. Nie wykorzystał z nich niczego, co sprawiłoby, że zapamiętałbym ten film.
Odradzam Incepcję.
Poczekajcie, aż poleci na Polsacie w niedzielę po południu.
Zawiedziony sromotnie
Nine
Filmy takie jak Incepcja zawsze powodują u mnie ból serca.
Czekałem na premierę, pilnując się, żeby nie przesadzić z entuzjazmem. Ale nie dałem rady. Recenzenci wychwalali film pod niebiosa. Peany na cześć "Nowego Matriksa" nie słabły i nie będą słabły pewnie aż do tegorocznych Oskarów.
A ja dałem się tym zachwytom porwać.
I oto siedzę w kinie z żoną i przyjaciółmi i z szerokim uśmiechem na ustach czekam na pierwszy od długiego czasu film, który ma mnie rzucić na kolana.
No i co?
No i dupa.
Spoilery będą. I szyby dymki. I alu felgi.
Początek był dziwny. Cały sekret filmu zostaje wyjawiony w pierwszych minutach bez zbędnej gradacji. Ot, pierdul. Mina mi trochę zrzedła. Ale myślę sobie "spoko. Na pewno się rozkręci. Nolan usypia tylko moją czujność."
Około połowy filmu. Zbieranie ekipy, wprowadzanie i trening Ariadny. Wyszczerz wraca na usta. "O w mordę! To będzie genialne! Zakrzywianie miast, labirynty, projekcje obronne, 10 lat na 3 poziomie we śnie to minuty w rzeczywistości! Awesome!".
Wreszcie zaczyna się akcja docelowa. Łykam kolejne abstrakcyjne przeniesienia na kolejne warstwy snu. Zabawa z grawitacją. Troszkę nudnawo i dziwnie bezpłciowo, ale myślę sobie... No właśnie. "Spoko. Na pewno się rozkręci. Nolan usypia tylko moją czujność."
A potem ostatnia warstwa snu i...
Śnieżna twierdza. Narty. Ratatata-bum.
+_+
Myślę sobie: "OK. Spoko. Na pewno się rozkręci. Nolan usypia tylko moją czujność." Na pewno coś pier... dzielnie. Na pewno będzie fajnie. W końcu po co by pokazywał to całe zaginanie przestrzeni, po co labirynty, projekcje-ochroniarze, schizy głównego bohatera, gdyby miało nie pierdzielnąć...?
Oglądam dalej. Film zbliża się do końca. Patrzę na "limbus". O. Troszkę wyobraźni. Może będzie lepiej? Może w końcu, może wreszcie teraz...? I czekam. "Spoko. Na pewno Nolan usypia tylko moją czujność."
Zakończenie w umyśle Saito. Oczywistość goni oczywistość. Mina mi rzednie. Napisy końcowe.
...
Smutek.
I tytułowy ból serca.
Bo, moi mili, Incepcja to nawet nie science fiction średniej półki. To wariacja na temat Ocean's Eleven.
I nie zrozumcie mnie źle. To nie jest zły film. To fajne filmidło, które nie nudzi. Ba, chętnie bym je obejrzał z rodzinką, na DVD, po jakimś niedzielnym obiedzie.
Łapiecie już, co chcę powiedzieć? Po Incepcji spodziewałem się wgniatania w fotel. Uwierzyłem w tego "Nowego Matriksa". A dostałem średnie kino z mnóstwem niewykorzystanych wątków. Z gigantycznym potencjałem (wchodzenie w ludzkie sny!) który nie został wykorzystany W OGÓLE! Temat ludzkich snów został sprowadzony do głupich, nudnych i pustych strzelanin (sic!) i klasycznej historyjki o złodziejach, której intryga nie dorasta do pięt nie tylko wspomnianemu "Ocean's Eleven", ale też staremu jak sam świat "Żądłu".
A nawet niezły film, który obiecuje złote góry a potem daje figę z makiem... Przestaje być nawet niezły.
Oto kilka podsumowań:
Plusy
+ za aktorstwo
+ za efekt specjalny z zaginaniem miasta (napisałem "efekt" bo pojawia się ten motyw tylko na treningu, a potem już nigdy)
+ za walkę w pokręconej grawitacji (nie napalajcie się, była tylko jedna, krótka i niewiele znacząca)
+ za montaż scen równocześnie rozgrywających się na trzech warstwach podświadomości
+ za muzykę. Aż trudno mi było uwierzyć, że Zimmer potrafi coś jeszcze oprócz theme z Gladiatora.
Minusy
- za absolutny brak wyobraźni a'propos snów (ludzkie sny są strasznie nudne, logiczne i sztampowe, przynajmniej wg. Nolana)
- za brak choćby jednego gadżetu (totem, oprócz durnego zamknięcia [w kinie wszyscy się śmiali] nie ma w filmie ŻADNEGO zastosowania)
- - - za niewykorzystanie wątków, które aż wyją i tarzają się w prochu, błagając o ich wykorzystanie (wiele rzeczy. Np. projektowanie labiryntu. Czy ktoś mi wytłumaczy po kiego wała Ariadna w ogóle wchodziła? Przecież poza treningiem ONA NIC NIE ROBIŁA! A w każdym razie nie miała ani jednej sceny dla siebie.)
Ostatni minus musiałbym rozciągnąć na cały nowy wpis. Oprócz Ariadny nie wykorzystano totemów, wpływu śniących na rzeczywistość snu (tworzenie choćby broni, sytuacji, przedmiotów), schiz Di'Karpia (nie, Nolan, jedna scena z pociągiem nie wystarczy), "projekcje-przeciwciała", czas spędzany we śnie (nie zauważyłem tam tych 10 lat. A skoro ich nie było, to po kiego wała o tym rozmawiali?!)...
Słowem Nolan olał wszystko, co najfajniejsze.
Przysięgam, że gdybym dostał scenariusz (lub dostałby go ktokolwiek, kto lubi SF i umie myśleć) i mógł spędzić z nim jeden dzień, wyposażony w czerwony długopis, otrzymalibyśmy film o dwie klasy lepszy.
Z bólem serca zakończę więc ten wpis.
Krzyczcie sobie, ile chcecie, ale ja zawiodłem się na Incepcji straszliwie, bardziej, niż na "Awatarze". Dla mnie Nolan zrobił film słaby, bez wyobraźni i bez polotu, mając do dyspozycji fajną historię i ciekawe pomysły. Nie wykorzystał z nich niczego, co sprawiłoby, że zapamiętałbym ten film.
Odradzam Incepcję.
Poczekajcie, aż poleci na Polsacie w niedzielę po południu.
Zawiedziony sromotnie
Nine