» Blog » moi każuale cz.1
09-06-2011 17:13

moi każuale cz.1

W działach: almanach, lans | Odsłony: 10

moi każuale cz.1
Najczęściej gram z ludźmi, którzy o RPG i fantastyce nie mają większego pojęcia. Teraz będzie długa notka rozwijająca powyższe stwierdzenie. WSTĘP Gdy tak czytam sobie blogaski polterowe (i inne okołoerpegowe) często ogarnia mnie przemożne zdumienie. Wszyscy* jak jeden mąż zdają się mieć ekipy do grania złożone z geeków i maniaków fantastyki, komiksów, seriali, RPG, CRPG, CCG i planszówek. Są to ludzie którzy sami mogliby poprowadzić wykład na przynajmniej jeden z tych tematów. Oczytani, otrzaskani gracze, w sekundę łapiący wszystkie nawiązania, drobne niuanse, "intertekstualność" gier, postaci, istot, wydarzeń. Konwencję mają w małym palcu. Znają komiks "Aria", czytali Moorcocka, oglądali Alien3, grali w Baldura, wiedzą kto to jest Rainer Knizia i mają talię UB control. Ja takich nie mam. Nie licząc pojedynczych sesji konwentowych, czy rozgrywanych z różnymi dzieciakami gierek. Moi "stali" gracze, moi przyjaciele, z którymi gram od dzieciństwa, nie łapią momentalnie wszystkiego. Prawie każdy w jakiś tam sposób "interesuje się" fantastyką, ale każdy inaczej i w ograniczonym zasięgu. Oto prosta i krótka lista (w kolejności dołączania do "ekipy"): Dominik - fan książek fantasy. Lubi Forgotten Realms, Conana, Władcę pierścieni, z nowszych Koło czasu i Malazankę. Komiksy, manga, planszówki, karcianki, SF - mało. Informatyk. Jego postacie są najbardziej "heroiczne" z całej ekipy. Zna konwencję pop-fantasy i wykorzystuje tą wiedzę, nawet jeżeli inni nie do końca ją łapią. Kshtov - fan dobrej SF. Trochę starszej mangi i anime. Kucharz. Były metal. Lubiący bezkonfliktowe rozwiązania i (jak to fan fantastyki) zaskakujące pomysły i sytuacje. Basia - zajęta dziewczyna. Przykładowe zainteresowania: moda i clubbing (wybacz, Basiu, to tak w dużym skrócie, żeby geeki zrozumiały ;). Fantastyka - raczej to co jej zdołałem wcisnąć. Częściej komiksy. Autorka ilustracji do IntoDreams. Jej postacie to zazwyczaj szalone hedonistki lubiące wprawiać wszystkich dookoła w zakłopotanie. Asia - zna mangę i anime (prawie tyle co ja). Trochę fantastyki książkowej i filmowej. Mój prywatny diler muzyczny o słuchu (i głosie) doskonałym, niespełniony (jeszcze) wirtuoz gitary. Jej postacie to również wariatki (co z tymi dziewczynami w RPG?). Moja żona (od narzeczeństwa stała uczestniczka wszystkich sesji oczywiście) - politechnika, budowa maszyn. Ulubione książki: Małgorzata Musierowicz. Z Gwiezdnych wojen kojarzy tylko Vadera i Yodę. Władcę pierścieni obejrzała ze mną w zeszłym roku. Trochę pamięta. Ilość przeczytanej/obejrzanej klasyki fantastyki: Diuna, do Mesjasza. Koniec. Żadnych skojarzeń, żadnego wyłapywania smaczków i niuansów, brak tego, o czym wielu tu nawet nie dyskutuje, bo jest oczywiste, że każdy to ma. Mianowicie brak znajomości konwencji. Jej postacie są ciche i odsunięte. Na sesjach odzywa się rzadko. Niestety, Karolcia cierpi z powodu nieobeznania najbardziej. Jest w końcu dla mnie najważniejszym z graczy, a na sesjach rzadko udaje jej się zrobić coś... Istotnego. Oddaje grzecznie pola o wiele bardziej doświadczonym drużynowym krzykaczom. Mówi, że bawi się dobrze a ja jej wierzę, ale czekam, aż gdzieś, kiedyś coś zaskoczy i wyciśnie z RPG tyle ile się da. I tyle. To jest "trzon" moich sesji, choć dzisiaj rzadko się zdarza, żebyśmy spotykali się wszyscy na raz. Często więc gramy z ludźmi totalnie, absolutnie zielonymi i "czystymi", którym trzeba tłumaczyć, że elfy wcale nie są maleńkie i że nie mają skrzydeł. O jakich systemach wszyscy moi gracze razem wzięci słyszeli lub w nie grali? - D&D (choć ilość i sam fakt istnienia różnych settingów niektórych wprowadza w konfuzję) - Warhammer - ulubiony L5K - Zew Cthulhu - Cyberpunk - 7th Sea - Wampir: Masakra - Mag: Wstąpienie - Gwiezdne wojny na d20 - autorskie Infusion (vel Arch Inverted) Tyle. Wiedzą, że jest tego tona, ale ani ich to ziębi, ani grzeje. Ja wybieram w co gramy. No właśnie. Jeszcze ja. Jeśli jakiejś książki nie czytałem, a zahacza ona o fantastykę, to na pewno co najmniej słyszałem lub czytałem recenzję. Tak samo z filmami, mangą, anime, grami komputerowymi, planszowymi, karcianymi i z erpegami. Nawiązania, niuanse i konwencje wyłapuję nawet o tym nie myśląc. Zdarza się, że w McDonaldzie rozmyślam nad ciekawymi rozwiązaniami mechanicznymi do którejś tam z wymyślanych gier. Muzykę często dzielę na odpowiednią na sesję i nieodpowiednią na sesję... ...Tylko po co to dalej opisywać? Myślę, że większość z czytających ten wpis zna to doskonale. Na poltera przychodzą gracze i MG wyjątkowo zaangażowani. "Interesujący się". Moi nie przychodzą. Większość z Was, moi drodzy, zna fantastykę i gry tak samo, albo lepiej ode mnie. I dla nas to jest "normalne". Zakładam, że większość z waszych graczy to również ludzie obcykani. ROZWINIĘCIE Moi obcykani nie są. Co z tego wynika? Po pierwsze - odrobina żalu i frustracji. Zaangażowany gracz to skarb. Przeczyta podręcznik, ba, nauczy się zasad (!), pozna świat... Rzeczy niby oczywiste, codzienne, a jednak cenne jak złoto na sesjach. Co dzieje się, kiedy takich nie ma w drużynie? Wszystko wiedzieć i pamiętać musi MG. Więc wiem i pamiętam. Zasady, opisy świata. Moi gracze, gdy chcą się czegoś dowiedzieć, nie zaglądają do podręcznika, tylko pytają mnie. Łatwiej, szybciej. Pewnie, że wolałbym, żeby znali to wszystko sami. Żeby czytali podręczniki po polsku i angielsku. Żeby sami spędzali dwie godziny na tworzeniu postaci ot tak, dla frajdy. Żeby mnie ktoś czasem poprawił, kiedy się pomylę przy zasadach, albo żeby podpowiedział jakąś regułę, która mi umknęła. Ale oni nie chcą, nie interesują się, nie mają czasu. I to całkiem serio. Nie z lenistwa. Więc skoro mam wybór grać tak, albo wcale... Gram tak. Po drugie - samotność. Uważam się za początkującego projektanta gier. Projektów gier i pomysłów mam na pęczki. Nie mam ani z kim ich konsultować, ani komu ich pokazać, ani z kim ich tworzyć. Moich graczy czasem co najwyżej przymuszę o wypowiedź typu "fajne - nie fajne" na temat jakiegoś konkretnego rozwiązania. Żadnych "klubów", żadnych "Gildii". Konwentów nie lubię, więc z innymi "zaangażowanymi" ludźmi mam kontakt tylko i wyłącznie przez polter. Nie mam z kim pogadać o nowych grach. Nie mam komu powiedzieć, że "Abandon all Hope" fajnie brzmi. A gadać bardzo lubię. Po trzecie i najważniejsze - granie z każualami wiele mnie nauczyło. Nie wiem jak wiele z chwytów i technik grania które stosuję to rzeczy specjalnie wymyślone pod moich "mało zaangażowanych" graczy, a ile rzeczy robię zupełnie nieświadomie. Spróbujmy więc. GRANIE Z KAŻUALAMI Nazwy i imiona Siedem sesji wgłąb kampanii. Żona, grająca niejaką Aksą, genasi, zdobyła ostatnio miecz Asphiryx. Przyniesiony do mistyków Zakonu Cyreneve, zidetyfikowany został przez mistrza Dakena jako ostrze wykonane z kości srebrnego smoka Asphertoriada. Wersja graczy: Chmurka znalazła fajny miecz z kości. Ten jakmutam "dekarz" z tamtego białego zakonu zidentyfikował go jako kość jakiegoś starego smoka... Brak wyczucia konwencji, brak oczytania, brak pamięci do rzeczy błahych. Jeżeli gracze pamiętają jak nazywa się ich postać to już uważam że jest dobrze. Jeśli znają choć część imion pozostałych BG to już wielki sukces. Grając z moimi nauczyłem się rzeczy istotnej, która od czasu do czasu powtarza się w różnych alamanachach: Nazwa, która natychmiast się kojarzy, nawet śmiesznie, jest lepsza niż niejeden zawijas w stylu pop-fantasy. Wrzosowiska > Penn-ham Durath Przy graniu z każualami należy się bardzo, bardzo mocno trzymać tej zasady. Przy nazywaniu wszystkiego. Szef gospody imieniem Derakh? Lepiej Darek. Mniej klimatu, ale nie zapomną. Góry Sellaru? Jeśli nie chcesz potem słuchać o "tych górach selerowych" nazwij je górami północnymi. Gracz nazwał postać krasnluda Horgarth. Po jednej sesji był "Hogwartem". Często na sesjach łapię gumkę/klawisz backspace i zmieniam nazwę na tą, którą ochrzcili kogoś/coś gracze. I przy najbliższej okazji nazywania nowych rzeczy staram się, żeby brzmiały dobrze. Co brzmi dobrze? Rzeczy niekoniecznie zapisane fonetycznie po angielsku. Lepiej po polsku. Postać artysty imieniem Cixada to dobry przykład. Kojarzy się z cykadą, a jednocześnie jest bardzo fantasy i egzotyczna (przez "x"). Postać imieniem Saffron to trudny do zapamiętania (sic!) tworek. Ale Szafran już jest dobry. Każdą nazwę jaką się wymyśla trzeba wymawiać na głos fonetycznie po polsku jak i po angielsku, bo nie wiadomo którą wersję stosować będą gracze. Z doświadczenia mówię, że gracze chętniej stosują polską wymowę. Dragonbane będzie raczej niepoprawnie "dragonbejnem" niż, poprawnie "drejgonbejnem". Nazwy abstrakycjne nie są za bardzo tolerowane. "Ain" mimo iż z punktu widzenia osoby "obcykanej" jest całkiem fajnym imieniem, dla każuala jest rzeczą, która wypadnie z pamięci, choćby i ojciec BG się tak nazywał (przykład autentyczny). Ale gdyby staruszek nazywał się "Biel" może zostałby zapamiętany...? Sesja to rozmowa Pamiętam kiedyś taką reklamowaną regułę, żeby graczom powiedzieć, że cokolwiek mówią na sesji, mówią jako ich postać... Bwa ha ha ha ha ha ha ha ha...!!! Bardzo śmieszne. Około 60% każdej sesji z moimi to żarty, anegdoty i pytania o mechanikę/świat/konwencję. Czy to oznacza że że źle gramy? Czy żarty i ciągłe brechty z różnych głupot muszą "niszczyć klimat" i spowalniać fabułę? Nie muszą. Czasem żarty lub anegdoty są nie tylko śmieszne, ale cenne fabularnie. Przykład: Gracze po długiej podróży wysyłają swoje postacie do kąpieli w wielkiej balii wypełnionej za pomocą zaklęcia "stworzenie wody". Tam, gdzie to robią o wodę trudno. Mnóstwo docinków i żartów kto się na kogo gapi, kto się wstydzi, jak olewają wszelkie konwenanse. Nie wiadomo kiedy nawet kąpiel się kończy i gracze już siedzą w gospodzie i piją, żartując, że na zewnątrz przy balii pewnie ustawiła się kolejka ludzi a każdy chce zabrać wiaderko brudnej wody po ich kąpieli do picia. Zabawne? Zabawne. Niewyszukane? Niewyszukane. A jednak za pomocą żartu nieświadomie utrwalili sobie, że o wodę w tym settingu trudno. A kiedy wychodzili z karczmy ku ich uciesze opisałem kolejkę obdartych ludzi wybierających wodę z ich balii. Myślę sobie, że póki żarty dotyczą jednak tego, co dzieje się w świecie wyimaginowanym, dopóty jest dobrze. Zręczny "kawał" to dobry sposób na zapamiętanie nazwy, charakteru, przedmiotu - czegokolwiek. Czasem, kiedy wyczuwam okazję specjalnie walę jakiegoś suchara, tylko po to, żeby zapamiętali np. że dany osobnik to pedant. Czasem jest śmiesznie i ta technika działa, czasem nie działa. Ale warto próbować. Słuchając uważnie rozmów "nad stołem" można wyłapać cele i oczekiwania poszczególnych graczy. To jest cenne, kiedy z różnych powodów wypytywanie "co się podobało, co nie, czego oczekujesz dla swojej postaci itp. itd." jest niemożliwe. Gracze wszystko nam podświadomie zdradzą w żartach, anegdotkach, dopowiedzeniach, fochach... Każuale zazwyczaj nie radzą sobie z "otwartością" scenariuszy. Jak mogą zrobić wszystko, to nie wiedzą co zrobić. Takie luźne podejście do rozmów na sesji pozwala łatwo podpowiadać graczom ciekawe, zabawne rozwiązania i sprawiać, żeby uznawali je za wymyślone przez siebie. Uważasz, jako MG że postać gracza powinna załapać, że tu chodzi o to i o to? Możesz czekać aż gracz na to wpadnie lub nie (przy każualu - raczej nie) albo subtelnie podrzucić temat, który doprowadzi go do odkrycia. Nieliniowość Z mojego doświadczenia wynika, że gracze mniej lub średnio zaangażowani wcale nie radzą sobie dobrze z modułowością i otwartością scenariuszy. Moi lubią wiedzieć, co powinni robić. Co najwyżej mogą wymyślić jak to zrobić. Wszelkie radosne oświadczenia typu "jesteście w mieście i macie dwa dni wolności nim statek odpłynie" można wsadzić sobie głęboko w d. Gracze popatrzą na siebie dziwnie i zajęczą "nooo dobra... już minęły te dwa dni?". Nie mam pojęcia skąd się to bierze. Jako gracz mógłbym grać w moduły bez przerwy. Dla mnie frajdą podczas sesji jest wejście na wzgórze i spojrzenie z niego na okolicę. Nie znam przyczyn, ale już dawno dałem sobie spokój z "otwartością" jeśli o moich graczy chodzi. Co prawda do testów Infusion robię kampanię modułową (z mapką podzieloną na heksy i w ogóle) ale wcześniej specjalnie graczy do tego przygotuję. Moi każuale muszą wiedzieć, jakie stoją przed nimi konkretne zadania. Rzadko kierują się ambicjami, charakterem czy historią postaci. Oszczędza to dramatów wewnątrzdrużynowych, ale okraja sesje z odgrywania dążeń konkretnych postaci graczy i ich wzajemnej interakcji. ZAKOŃCZENIE Czy źle mi się gra z moimi każualami? Nie, gra mi się dobrze. Czy wolałbym, żeby byli "obcykani" jak ja? Wolałbym. Niestety. Mamy to co mamy, a nie to, czego chcemy. Nauczyłem się grać z każualami, wiem, do czego mogę ich nakłonić, a z czym dać sobie spokój. Tęsknię do poważniejszych sesji, do poważniejszego i bardziej zaangażowanego odgrywania postaci. W zamian mam kupę śmiechu i pozytywnego czasu spędzonego z najlepszymi przyjaciółmi. Mam brak spinania pośladów, brak poważnych fochów i sesjowych dramatów. Muszę dużo pamiętać i czasem wyrzucać z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego, ale w zamian mam szacunek i oddanie fajnej ekipy zróżnicowanych ludzi, z których żaden nie ma pryszczy, długich włosów i nie chodzi w czarnych bluzach z kapturem. Jest jak jest. Gra nam się nieźle. Wpis dedykuję wszystkim, którzy nie wiedzą, lub nie przyznają się do grania z każualami, oraz tym, którzy na podobną notkę czekali. Bo almanachów dla super-zaangażowanych jest multum. A poradników dla każuali brak. Przy następnej okazji więcej technik i konkretów. Mam zamiar napisać krótki poradnik konkretnie dla moich każuali i zmusić ich do przeczytania. Mam nadzieję, że i Wy, czytelnicy blogosfery polteru, wyciągniecie z tego coś dla siebie. Pozdrawiam _______________________________________________________________
  • Jak wszyscy dobrze wiedzą, określenie "wszyscy" oznacza zazwyczaj "część grupy którą autor określenia dostrzegł bardziej".

Komentarze


Blanche
   
Ocena:
+2
Uf, wreszcie znalazłam czas, żeby skmentować Twój świetny wpis!

Przede wszystkim, zgadzam się, że obcykanie niekoniecznie przekłada się na zaangażowanie gracza, jednak z drugiej strony, jeśli gracz siedzi mocno w temacie pewnie prędzej można liczyć na to, że zechce zrobić coś więcej niż tylko przyniesienie na sesję karty postaci.

Druga sprawa. Granie z "każualami", tak samo, jak granie z obcykanymi graczami moje swoje plusy* i minusy. Wydaje mi się, że na dłuższą metę obie wersje drużyny mogą być nieco męczące. Zdecydowanie większym problemem jest dla mnie, z punktu widzenia MG, sytuacja, w której "każuale" spotykają na sesji z obtrzaskanymi graczami. Bo jak poprowadzić tak, aby obie grupy odnalazły się w scenariuszu i z sesji wyszły zadowolone?


*zgadzam się z komentarzem autorstwa Swietlo.
10-06-2011 18:22
neishin
   
Ocena:
+1
Świetny wpis, polecanka poszła już jakiś czas temu, teraz komentarz.

Każuale są fajni. Nieoblatani, można na nich stosować sztuczki i myki, na które ci "oblatani" nawet nie podniosą powieki. Do tego - jeśli będą chcieli się troszkę zaangażować - można ich ulepić na graczy, którzy będą grali tak jak ty chciałbyś, żeby grali.

Prawda to, że każualstwo a zaangażowanie to dwie różne sprawy i nie należy ich mieszać.
10-06-2011 20:47
Ninetongues
   
Ocena:
+5
zrobić coś więcej niż tylko przyniesienie na sesję karty postaci

Karty trzymam ja. Inaczej szybko by się zagubiły. Poza tym co oni biedni mieliby z nimi robić domu...? ;)
10-06-2011 23:15
Blanche
   
Ocena:
0
Karty trzymam ja. Inaczej szybko by się zagubiły. Poza tym co oni biedni mieliby z nimi robić domu...? ;)
Dobra, przyznaję - Twoi każuale są bardziej każualowi niż mój jeden każual (on przynosi kartę postaci na sesję, własne kostki też, ma nawet jakiś podręcznik).
11-06-2011 09:25
de99ial
   
Ocena:
0
@Blanche
To Twój każual nie jest każualem ;)
11-06-2011 12:43
Blanche
   
Ocena:
0
Wiesz, posiadanie podręcznika (nie bez powodu wciąż używam liczby pojedynczej) nie jest równoznaczne z przeczytaniem go :P
11-06-2011 13:21
de99ial
   
Ocena:
0
Posiadanie własnej karty oraz kości już o czymś świadczy :P
11-06-2011 20:03
Ninetongues
   
Ocena:
0
Coś w tym jest. Kshtov sobie ostatnio kupił zestaw kości, czym zaskoczył wszystkich i sprawił mi wielką frajdę. Może inni pójdą za jego przykładem?
12-06-2011 01:03
Blanche
   
Ocena:
+2
Myślę, że posiadanie kości o niczym nie świadczy, jeśli każual jest kobietą (a mój jest), bo kości są trochę jak biżuteria - ładne i w gruncie rzeczy w większej ilości zupełnie niepotrzebne. Kobiety kochają kości :P

Natomiast karta postaci i podręcznik, ok. Sama była bardzo zaskoczona, kiedy ta osoba zgodziła się ze mną, że w zasadzie mogłaby sobie kupić podstawkę do WoDa, a potem dość szybko przeszła od słów do czynów.
12-06-2011 11:15
Scobin
    @de99ial
Ocena:
+1
To Twój każual nie jest każualem ;)

Dodam słowo: "nie jest prawdziwym każualem".

[Po namyśle]

Hmm, "prawdziwy każual" to chyba oksymoron. I to kolejna zaleta grania z każualami. ;)
12-06-2011 15:42
de99ial
   
Ocena:
0
@Blanche
Teraz możemy toczyć jałową dysputę. Powinniśmy zacząć od definicji każuala. Ale mi się nie chce więc - jak to zwykle na tym świecie bywa - oddam pole i rację kobiecie ;)

Wszystkiego dobrego ;)
12-06-2011 16:21

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.